Jednopart napisany dla Joan. Postanowiłam, że go opublikuje. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
-----------------------------------------------------------------------
LITTLE THINGS
Byłam wieloletnią przyjaciółką One Direction. Na czas ich
nieobecności przeprowadziłam się do ich domu, by mieć na wszystko oko. Od
tamtego czasu dużo się zmieniło. Stałam się bardziej poważna i korzystałam z
każdego dnia. Pamiętałam dokładnie tamten moment, gdy dowiedziałam się, że mam
raka szpiku kostnego. Lekarze nie dawali mi żadnych szans. Jedyne, czego byli
pewni to tego, że pozostały mi 3 miesiące życia. Dawców było jak na lekarstwo.
Nawet chemioterapia nie pomagała. Tamten szok towarzyszył mi każdego dnia.
Chodziłam spać z myślą, że rano mogę już nie żyć. Bałam się tego, że nie zdążę
pożegnać się z chłopcami.
Dzisiejszy dzień był najgorszy. Każda cząstka ciała bolała
mnie żywym bólem, a najmniejszy ruch przyprawiał mnie o dodatkowe pokłady
cierpienia. Nie miałam siły wstać, jednak musiałam to zrobić. Dla nich, bo oni
powinni znać prawdę.
- Joan? – W pokoju rozbrzmiał głos Irlandczyka, który
spowodował ciarki na całym moim ciele, ale cóż się dziwić… Blondyn był moim
ulubieńcem i nie pierwszy raz przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Jednak
nigdy nie miałam odwagi powiedzieć mu, co czuję. Nawet w obliczu tego, co miało
nadejść nie wyglądało to na dobry pomysł.
– Wszyscy już są. Idziesz?
- Tak, tak jasne – odpowiedziałam i podniosłam się z łóżka.
Sprawiło mi to niesamowity ból, ale zrobiłam to z uśmiechem. Nie chciałam, żeby
chłopak cokolwiek zauważył. Nie potrzebowałam litości. Posłusznie poszłam za
nim i stanęłam w progu. Chłopcy leżeli rozwaleni na kanapie. Widocznie liczyli na
jakiś dobry film, jednak wiedziałam, że tylko zepsuje im dobre humory, które
dopisywały im od samego rana. Przybrałam na twarz jeden z tych sztucznych
uśmiechów. Odchrząknęłam cicho, a po chwili twarze całej piątki wpatrywały się
we mnie, co odrobinę mnie peszyło.
- Więc… Chciałam wam coś powiedzieć. Długo myślałam o tym,
jak zacząć tą rozmowę. Często zbierałam się w sobie, żeby was o tym
poinformować, jednak każda pora wydawała mi się nieodpowiednia. Wiem, że jeżeli
teraz wam tego nie powiem to już nigdy tego nie zrobię.
- Co to takiego? – Zapytał Zayn posyłając mi jeden ze swoich
ciepłych uśmiechów.
- Chce żebyście wiedzieli, że to nie żart… - mówiłam
wyciągając ze zdenerwowania palce - ...
ale został mi ostatni dzień życia – spuściłam głowę w oczekiwaniu na ich
reakcję.
W pokoju panowała cisza, która została przerwana przez
gromki śmiech Louisa.
- Dobry żart Joan – powiedział szatyn ocierając
wyimaginowane łzy.
- Ja nie żartowałam. Mam raka szpiku kostnego. Nie mam szans
na przeżycie. Moje ostatnie dwadzieścia cztery godziny chce spędzić z wami.
- Nie, nie, nie – majaczył Nialler. – To niemożliwe!
Dlaczego nam nie powiedziałaś? Może znajdzie się jakiś dawca, może...
- Niall… Jest za późno – te trzy słowa zawisły między nami.
– Przepraszam – jedynie to mogłam wyszeptać zanim w moim gardle pojawiła się
wielka gula, a oczy powoli zachodziły łzami. – Prz... – chciałam powiedzieć
cokolwiek, byle przerwać ciszę, jednak głos uwiązł mi w gardle.
Ich spojrzenia utkwione były we mnie, a ja nie mogłam znieść
ciężaru ich spojrzeń. Pojedyncza łza popłynęła po moim policzku zostawiając na
nim mokry ślad. Odwróciłam się i wyszłam stamtąd, z miejsca przesyconego
smutkiem, którego byłam przyczyną. Wróciłam do pokoju, który był ostatnio dobry
na każde moje cierpienie. Rzuciłam się na łóżko i utkwiłam twarz w poduszce.
Wypuściłam ze świstem powietrze, próbując odgonić napływające łzy. Dopiero
teraz i właśnie w tym pokoju doszła do mnie straszna prawda, której wcześniej
do siebie nie dopuszczałam. Moja śmierć równała się ze startą moich przyjaciół.
Kiedyś obiecałam im, że zawsze będziemy razem, a teraz po prostu ich opuszczam.
Słona ciesz pokryła moją twarz zabierając mi pole widzenia. Teraz pierwszy raz
zaczęłam żałować, że poznałam One Direction, bo to ja sprawiłam, że cierpieli.
Wszystkiemu winna byłam JA.
- Joan? – Do moich uszu dobiegł melodyjny głos chłopaka.
Westchnęłam cicho przewracając się na drugi bok. Dwie pary
butów stukały po podłodze. Poczułam, jak łóżko ugina się pod ciężarem
chłopaków. Silne ręce któregoś z nich przyciągnęły mnie do siebie sprawiając,
że znalazłam się w bezpiecznych ramionach. Pachniał on płynem do płukania
tkanin połączonym z delikatną nutką mięty. Wdychałam jego zapach, który powoli
koił moje nerwy. Dodatkowo chłopak głaskał mnie po plecach, co działało na mnie
uspokajająco.
- Dlaczego? – Zapytał cicho Zayn.
Gdy upewniłam się, że jestem już spokojna, podniosłam wzrok.
Nie obchodziło mnie to, że prawdopodobnie wyglądałam jak panda z rozmazanym
make-up'em.
- Domyślałam się, że jakby któryś z was wiedział, to od razu
zostawilibyście wszystko byleby być ze mną.
- To prawda – powiedział Liam odgarniając mi mokre włosy z
czoła.
- Nie potrzebuje waszej litości. Macie pracę, fanów, nie
możecie ich zawieść.
- Jedyne, czego nie chcemy, to zawieść ciebie – odpowiedział
niemal natychmiast Zayn. – Fani są dla nas ważni, jednak w obliczu tej sytuacji
poradziliby sobie bez nas. Jesteś ważniejsza, ale nie dałaś nam wyboru.
Dlaczego?
- Myślałam, że dam radę... Że mi się uda Zayn – spojrzałam w
smutną twarz chłopaka. – Codziennie kładłam się spać w obawie, że was nie
zobaczę. Wszystko spieprzyłam.
- Joan – powiedział Liam. – To nie twoja wina. Myślę, że każdy
z nas przeżywa to tak samo. To jest takie nagłe... Pamiętaj, że spotkamy się
tam na górze.
- Obiecujesz?
- Obiecujemy, prawda Liam? Joan na każdego przyjdzie kiedyś
pora.
- Dlaczego muszę umierać tak młodo? Chce zostać z wami, chce
być obecna przy rozwoju waszej kariery, chce po prostu istnieć.
- Może, dlatego, że jesteś tak zajebista, że Bóg zazdrości
nam ciebie i chce nam cię zabrać, by mieć cię przy sobie? – Powiedział, a ja
zaśmiałam się pod nosem.
- Koniec tej sielanki!– Krzyknął jakiś głos.
Uniosłam wzrok. Uśmiechali się do mnie Harry z Louisem.
- Na co czekasz? – Zapytał Styles – Ubieraj się. Nie mamy
czasu! Raz, dwa, trzy! Widzimy się na dole za pięć minut! – Zarządził i oboje
wyszli z pokoju. Spojrzałam pytająco na Liama i Zayna, jednak oni wzruszyli
ramionami. Wstałam i podeszłam do lustra. Zmyłam pozostałości makijażu i założyłam
coś na wierzch. Skierowałam się do wyjścia, jednak w połowie przystanęłam i
odwróciłam się w kierunku chłopaków siedzących na łóżku.
- Dziękuję – powiedziałam uśmiechając się i opuściłam
pomieszczenie.
W przedpokoju czekał na mnie Louis, który, gdy mnie tylko
zobaczył, wyciągnął ku mnie rękę. Założyłam ulubione sandały i złapałam dłoń
Lou. Chłopak prowadził mnie w kierunku najlepszego samochodu Hazzy. Zdziwiłam
się, bo Loczek wyciągał go tylko na specjalne okazje. Tym razem podszedł i
położył na mojej dłoni kluczyki. Spojrzałam pytająco w jego zielone oczy.
- Twoja kolej – powiedział uśmiechając się szeroko.
- Jee…Jesteś pewny?
- Jak niczego innego, tylko błagam cię nie zabij nas.
- To byłaby niezła ironia losu, co? – Zapytałam unosząc brwi
do góry.
Odpaliłam samochód i wyjechałam z piskiem opon z podjazdu.
Zawsze chciałam to zrobić. Gnałam sto kilometrów na godzinę i po raz pierwszy
od dłuższego czasu poczułam się wolna i beztroska. Po dotarciu w wyznaczone
przez chłopców miejsce zaparkowałam auto. Gdy wysiedliśmy, Louis delikatnie
zakrył mi oczy dłońmi. Zdziwiłam się, jednak nic nie mówiłam. Po paru krokach
poczułam przyjemne zimno, więc domyśliłam się, że weszliśmy do jakiegoś
budynku. Harry z Lou szeptali coś między sobą.
- Poczekaj tu na nas, okej? Tylko nie otwieraj oczu dobrze?
– Pokiwałam głową na znak, że się zgadzam. – Otwórz dopiero, jak usłyszysz
gong.
- Gdzie jestem?
- Zobaczysz Joan, zobaczysz. Zaraz wrócimy. Czekaj
cierpliwie.
Czas bez chłopaków niesamowicie mi się dłużył. Odliczałam
kolejne sekundy. Jeden, dwa… Piętnaście… Dwadzieścia… Przy pięciuset
pięćdziesięciu dwóch usłyszałam dźwięk przypominający bicie gongu, więc
otworzyłam szeroko oczy. Zdziwiłam się. Przede mną rozciągała się pusta sala
teatralna. Show must go on. Kurtyna poszła w górę. Pusta scena po chwili
zapełniła się aż dwójką aktorów. Oglądałam to wszystko ze zdziwieniem,
zastanawiając się, co przyszykowali dla mnie Louis i Harry. Po nich mogłam
spodziewać się wszystkiego. Od razu rozpoznałam parodię 'Romeo i Julii'. Teksty tych aktorów powalały mnie na łopatki,
przyprawiając mnie o ból brzucha. Ich głosy wydawały mi się znajome, jednak
żadnego z nich nie potrafiłam skojarzyć z daną osobą. Gdy nadszedł czas sceny
balkonowej, zachodziłam w głowę, co tym razem może się zdarzyć. Jeden z aktorów
ubrany był w zielone rajtuzy i koszulę z napisem „pies na baby”. Drugi aktor
miał na sobie niemal różową sukienkę, stał na balkonie.
- Louisooo! Czy to ty w okiennicy oglądasz się ku dzwonnicy?
- Dopiero teraz oświeciło mnie, że ten aktor w rajstopach to był Harry.
Walnęłam się w czoło i zaśmiałam się pod nosem ze swojej głupoty.
- Tak rycerzyku bez mieczyku. Przyłączysz się? – Zapytał Lou
wychodząc z głębi balkonu.
- Brzmi jak propozycja kochania. Louiso mą bądź!
- Haroldzie milordzie. Tylko jedno w twej głowie, nie
wyobrażam sobie tak haniebnych czynów.
W tym momencie Harry wyciągnął przed siebie pęczek zwiędłych
marchewek.
- Podarowuje ci te marchwie na znak mej miłości do ciebie.
Mą bądź, bo dzień bez ciebie to dzień stracony. Ucieknijmy i razem w imię
miłości na łące galopujmy jak dwa dzikie rumaki.
- Łap mnie Haroldzie – krzyknął Lou i nim się obejrzałam,
wyskoczył przez balkon.
Załkałam ze śmiechu przyglądając się jak zdezorientowany
Harry łapie Boo Bear’a. Nigdy nie podejrzewałabym ich o takie rzeczy. Ich
sztuka odniosła ogromny sukces. Dostali owacje na stojąco, co niesamowicie ich
ucieszyło. Otrzymałam nawet ich autograf. Rozmawiałam z nimi na temat sztuki,
gdy podszedł do nas Niall.
- Gotowa? – Zapytał cicho spoglądając w moje niebieskie
oczy.
- Na co?
- Niespodzianka Joan. Jesteś na nią gotowa? – Spytał
wyciągając ku mnie swoją rękę.
Gdy jego dłoń musnęła moją, po moim ciele przemknął
przyjemny dreszcz. Wyszliśmy na zewnątrz budynku. W teatrze straciłam poczucie
czasu, więc zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, że na dworze zapadł już zmierzch.
Nie byłam jak każda dziewczyna. Nie marzyłam o wielkiej
miłości. Wystarczyłoby mi, gdybym znalazła kogoś, kto kochałby mnie tak, jak
nikt inny. Chciałam czuć te przyjemne dreszcze, gdy ON będzie mnie obejmować.
Pragnęłam czuć smak jego pocałunków, dotyk jego ust na moich. Chciałam budzić
się rano w jego ramionach, chciałam słyszeć jak piękna jestem bez makijażu.
Chciałam po prostu być. Pragnęłam się zestarzeć. Czy to tak wiele? Boże.
Dlaczego mi to robisz? Czym zawiniłam? Co zrobiłam źle? Dlaczego?
- Jak ci minął dzień? – wyszeptał Niall wyrywając mnie z
rozmyślań.
- Był szalony, pełen życia. Wręcz przepełniony nim... –
zamilkłam, a na usta wpłynął mi uśmiech, który po chwili zniknął. - Niall, dlaczego ja?
- Joan – jęknął blondyn i przyciągnął mnie do siebie.
Zamknął mnie w swoich bezpiecznych ramionach i przycisnął do swojej piersi. –
Błagam cię, nie zostawiaj mnie tu samego.
- Niall, wiesz, że ja… Obiecałam, że zawsze z wami będę.
Przepraszam, że zawiodłam.
Przytuliłam się do niego. Trwając w tym uścisku poczułam
kroplę na swojej twarzy. Po chwili kolejne kropelki kapały na mnie. Padał
przyjemny, ciepły, letni deszcz. Chłopak pociągnął mnie za sobą na środek
parkowej polany. Zaczął okręcać mnie wokół mojej osi. Tańczył ze mną wywijając
mną na wszystkie strony. Śmiałam się wniebogłosy. Nie chciałam, żeby ten dzień
kiedykolwiek się skończył, pragnęłam zatrzymać go na zawsze. Tańczyliśmy, mimo
że deszcz dawno przestał padać. Niall przyciągnął mnie do siebie. Czułam jego
przyspieszony oddech na swojej szyi, bo byłam od niego o ciut wyższa.
- Nie chce odchodzić. Chce zostać tu na zawsze.
- Joan zostaniesz – powiedział i złapał mnie za rękę
przykładając ją do swojego serca. – Tutaj będziesz ze mną zawsze.
Moje oczy podeszły łzami.
- Nie płacz. Chodź ze mną – odrzekł i pociągnął mnie za
sobą.
W pewnej chwili Irlandczyk przystanął. A ja wpadłam na niego
praktycznie zwalając go z nóg. Blondyn delikatnie zakrył mi oczy swoimi dłońmi,
co sprawiło, że moje serce biło jak szalone.
- Otworzysz je, jeśli krzyknę, że możesz?
- Tak - odpowiedziałam posłusznie.
Poczułam, że dłonie chłopaka ześlizgują się z mojej twarzy.
Chłopak oddalił się zostawiając mnie samą.
- Już – krzyknął z oddali.
Rozejrzałam się wokoło. Rozpościerał się przede mną
zapierający dech w piersiach widok. Londyn nocą był przepiękny. Patrzyłam jak
zaczarowana na podświetlony London Eye oraz Big Ben.
- Joan! – Krzyknął głos z dołu.
Spojrzałam w tamtą stronę. Zakryłam usta dłońmi, nie mogąc
wyjść z szoku. Na dole było usypane serce z różnokolorowych płatków róż. Za nim
stali chłopcy z zespołu. Oczy zaszkliły mi się z wrażenia.
- KOCHAM CIĘ! – Krzyknął każdy z nich w tym samym czasie.
Te dwa proste słowa obijały mi się w uszach. Nie potrafię
opisać słowami tego, co czułam. Wzruszyłam się, a po moim policzku spłynęła łza
szczęścia. Pośpiesznie zbiegłam na dół.
- Też was kocham! – Krzyknęłam biegnąc do nich.
Wpadłam w ich ramiona. Po chwili odsunęłam się. Pierwszy
podszedł Zayn wręczając mi różową różę.
- Joan, moja mała wielka siostro. Zapamiętam cię na zawsze,
jako tą, która najbardziej mnie rozumiała.
Przytulił mnie i odszedł kawałek dalej. Po nim był Liam.
- Zawdzięczam ci wiele. Szczęście, siostrzaną miłość...
Jesteś jedyną i niepowtarzalną Joan. Jesteś naszym szóstym brakującym członkiem
zespołu – powiedział przejętym głosem, wręczając mi białą różę.
- Joan? Kto teraz zostanie moim skrzydłowym? – Zaśmiałam się
na to pytanie.
Przypomniały mi się akcje z Hazzą, al’a 'How I Met Your Mother'. Podał mi żółtą różę i obdarował mnie
silnym uściskiem.
- Wielka stopa! – krzyknął Lou. Zaśmiałam się pod nosem,
ponieważ to było pierwsze przezwisko, które nadał mi Boo Bear. – Pamiętaj,
żebyś tam - skierował palec w stronę nieba - doskonale reprezentowała moją
szkołę! I z tymi lepszymi kawałami to poczekaj na mnie. Rozumiemy się?
Ze łzami w oczach, pokiwałam mu głową na zgodę i przyjęłam
piękną, herbacianą różę. Na końcu był Horan, bo jak to mówią, najlepsze na
koniec. Prawdę mówiąc już za nim tęskniłam.
- Joan... – Powiedział bezradnie, a jego dolna warga lekko
zadrżała. – Mam ci tyle do powiedzenia, jednak….
- Nie mów nic Niall, nie psuj tej wspaniałej chwili. Jest
idealnie – powiedziałam uśmiechając się do niego.
Pochyliłam się i delikatnie musnęłam jego policzek.
Zarumieniłam się, zdziwiona swoją śmiałością. Blondyn w zamian podarował mi
najpiękniejszą róże na świecie w kolorze bordowym, jakby wręcz przesyconą
miłością.
Większość ludzi nie docenia tego, co ma. Goni za pieniędzmi,
za szczęściem, nie dostrzegając, że wszystko, co jest im potrzebne, mają
dosłownie przed nosem. Te kilka prostych rzeczy sprawiło, że chociaż na chwilę
zapomniałam o zmartwieniach i o tym, co miało nastąpić. Właśnie tak wyobrażałam
sobie ostatni dzień mojego życia, który okazał się jeszcze wspanialszy, niż w
najpiękniejszych snach.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Joan, zgodnie z przewidywaniami lekarzy, umarła w nocy, we
śnie otoczona swoimi przyjaciółmi. Nie czuła bólu. Jej śmierć była delikatna i
łagodna jak pocałunek anioła. Może, dlatego, że nie bała się jej. Nie, kiedy
wiedziała, że zrobiła rzecz, której obawiała się najbardziej. Pożegnała się z
Niallem, Zaynem, Liamem, Louisem i Hazzą. Dziewczyna nienawidziła pożegnań, bo
co jeśli ta druga osoba już do nas nie wróci? I tak też stało się z nią. Lampka
jej życia wygasła, zostawiając pustkę wśród jej przyjaciół. Jednak dziewczyna
na stałe zagościła w ich sercach. Codziennie czuwała nad nimi, przyglądając im
się z dumą wypisaną na twarzy.
Niall nigdy nie powiedział dziewczynie o swoich uczuciach.
Bał się odrzucenia jak i tego, że ona może tego nie odwzajemniać. Codziennie
wyrzucał sobie brak odwagi, co zabijało go od środka. Miał jedynie nadzieje, że
kiedyś, tam u góry, spotkają się i wtedy przestanie być takim tchórzem, jakim
okazał się tu na Ziemi. One Direction po śmierci Joan znalazło jej pamiętnik.
Dopiero wtedy dowiedzieli się, iż nieświadomie sprawili, że jej ostatni dzień
był tym wyśnionym. Chłopcy bardzo przeżyli śmierć szatynki. Najbardziej
cierpiał Horan, szczególnie po tym, gdy dowiedział się, że nie był obojętny dla
niebieskookiej.
Little Things jest piosenką dedykowaną właśnie dla niej.
Każdy wers tej piosenki opisuje tą wysoką osóbkę. Tą piosenką pragnęli
podkreślić, że zwykłe rzeczy, wydawałoby się, u zwykłej osoby, czynią ją
wyjątkową dla innych. Że szara myszka może być dla kogoś całym światem. Warto
wierzyć w małe rzeczy, mimo, że często są niedostrzegalne. Jednak to one
sprawiają, że dzięki nim nawet zwykły uśmiech staje się droższy niż tony
pieniędzy. Doceniajmy małe rzeczy, bo dzięki nim życie staje się piękniejsze.
Ale czy aby nie jest na to za późno?
OMG Cwana popłakałam się. :') Weź mi też coś napisz. *.*
OdpowiedzUsuńCWANA nie pisze dla każdego ^^
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię Misiu za tego jednopartowca, jest przepełniony prawdziwością i życiem. Jest głeboki przesłaniem. Najbardziej uwielbiam zbiór słów opisujący to, co Niall zrobił dla Bohaterki, jak i to, co względem siebie nie pokazują (czytaj - uczucia). Oczywiście uwielbiam też tą podstawową dawkę optymizmu, którą zawsze wstawiasz w swoje mniejsze i większe 'opa', która w LT przy scenie Lou i Hazzy wyszła Ci bezbłednie.
Jeżeli wiesz, co oznacza skrót KC to wiesz, co robię z tym opowiadaniem (tzn kocham je xd). // JOAN
To jeden z najlepszych jednopartowców jakie czytałam. Jesteś genialna i proszę o więcej takich. Ja po prostu takie uwielbiam i uwielbiam to jak piszesz.
OdpowiedzUsuńJeshu, Ola! Świetny jest ten jednopartowiec *-*
OdpowiedzUsuńPopłakałam się na tym ( i mówię to serio ), więc to chyba znaczy, że jesteś genialna ! ; D
Wiesz, że kocham moments, ale to jest jeszcze lepsze niż tamto *-*
Ach, ty mój głupi geniuszu ! <3
L.
Aż się łezka w oku kręci <3
OdpowiedzUsuń