Dzień po świętach miał być dla
nas odpoczynkiem. Niestety ja należałam do rannych ptaszków, więc moje oczy
otworzyły się już po 7. Wiedziałam, że Lou lubi pospać, dlatego zostawiłam go w
spokoju, jednak pokusa zrzucenia go z łóżka była ogromna. Zniechęcona i samotna
poszłam do kuchni. Nie spotkałam tam porannego uśmiechu Liama, który
rozpromieniał się na mój widok, ale pocieszałam się myślą, że już niedługo
wszystko wróci do normy. Bez niego było tu strasznie pusto, a ja czułam się
nieswojo. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej zieloną herbatę. Tylko ona
potrafi postawić mnie na nogi z rana. Włączyłam
czajnik elektryczny. W oczekiwaniu na wodę, niemal automatycznie wyjęłam kubek,
wrzucając do środka torebkę herbaty. Zapatrzyłam się na krajobraz za oknem.
Londyn otulony białym puchem to coś, co chce się widzieć zaraz po przebudzeniu.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk oznajmiający, że woda jest już gotowa. Usiadłam
przy stole stawiając przed sobą parującą ciecz. Zawiesiłam głowę na dłoniach.
Rozmyślałam o pracy magisterskiej, którą niedługo miałam pokazać promotorce
oraz o praktykach, które powinnam odbyć w tym roku przed obroną. Nie wiadomo
kiedy, w moje myśli wkradł się Louis. Podziwiałam jego lazurowe tęczówki, w
których pojawiały się iskierki, gdy tylko napotykały moje oczy. Przypominałam
sobie dotyk jego palców na mojej skórze, który palił z każdym muśnięciem.
Uwielbiałam jego włosy, które mogłabym czochrać bez końca: ich kolor, miękkość
i zapach. Przed oczyma stanął mi obraz uśmiechniętego Boo. Kochałam jego
dołeczki w policzkach i to jak ekscytował się za każdym razem, gdy chciał
opowiedzieć mi coś śmiesznego. Ot cały Lou. Nie rozumiałam tego dziwnego
przyciągania między nami, którego nie powinno tam być. Między naszymi
spojrzeniami sypały się iskry. Jedno spojrzenie przyciągało nas do siebie, tak
jakbyśmy byli magnesami. Byliśmy jak pasujące do siebie puzzle, jak układanka,
która nareszcie nabrała sensu. Zapach jego ciała pomieszany z wodą kolońską
oraz nutką mięty doprowadzał mnie do szaleństwa, przyprawiając mnie o motyle w
brzuchu. Może to zabrzmi dziwnie, ale zawsze układałam głowę w zagłębieniu jego
szyi wąchając jego zapach, który dawał mi poczucie bezpieczeństwa i stałości.
Tommo pozwalał mi zapomnieć o przeszłości, przy nim nie liczył się czas, ważne
było tu i teraz, ważny był… On? Dalej nie rozumiałam tego uczucia, bo doskonale
wiedziałam o jego wadach. Był pyskaty, arogancki i często przesadzał z żartami.
Momentami gubiłam się w swoich uczuciach, nie bardzo wiedząc czy jestem w nim
zakochana… A przede wszystkim czy jestem odpowiednią osobą dla tego szalonego
szatyna?
- Dzień dobry.
Podskoczyłam na krześle, przy
okazji wylewając odrobinę herbaty. Oparzyłam rękę gorącym płynem. Automatycznie
wstałam i wytarłam ciecz.
- Dobry – powiedziałam pod nosem,
trzymając się za dłoń.
- Wszystko dobrze kochanie? – Do
moich uszu dociera troskliwy głos Jay.
- Tak, tak – odpowiedziałam
pospiesznie. Zawiesiłam głowę na dłoniach i westchnęłam ciężko.
- Gdzie Louis? – zapytała.
- Śpi.
- Nie wygląda, jakby było w
porządku.
- Ja po prostu tyle wam
zawdzięczam. Przyjechaliście tu dla mnie i nawet nie wiem, jak powinnam wam za
to dziękować. To były naprawdę najlepsze święta w moim życiu. Poczułam się jak
część waszej rodziny i wiem, że nigdy nie uda mi się wam odwdzięczyć. Poza tym po
prostu myślałam nad tym, nad L…
- Dobry – przerwały mi
bliźniaczki. Westchnęłam cicho.
- Gdzie Lou? – zapytała Pheobe,
dźgając mnie swoim maleńkim palcem między żebra. Syknęłam z bólu.
- Śpi – odpowiedziałam,
rozmasowując obolałe miejsce.
- Obudzimy go? – spytała Daisy,
wpatrując się maślanymi oczętami w rodzicielkę.
- Nie – powiedziała Jay.
- Mamoooo.
- Powiedziałam nie.
- Pójdę go obudzić – westchnęłam,
wstając od stołu.
Odwróciłam się, zmierzając ku
schodom. Serce ścisnęło mi się na widok tej rodziny siedzącej przy stole.
Zawdzięczam im tak dużo, że nie jestem się w stanie z tego wypłacić. Rzuciłam wdzięczne
spojrzenie Jay, a ona uśmiechnęła się tym uśmiechem, który mówi o tym, że
kobieta wie wszystko. Weszłam po schodach z uśmiechem na twarzy. Stanęłam przed
drzwiami chłopaka. Westchnęłam dodając sobie otuchy. Wślizgnęłam się cicho do
pokoju zamykając za sobą drzwi. Szatyn leżał na łóżku oddychając miarowo. Cicho
podeszłam do łóżka przyglądając się mu. Jego brązowe włosy delikatnie spływały
mu na czoło, na ustach miał błogi uśmiech. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Zrobiło mi się ciepło w okolicy serca. Nigdy bym nie pomyślała, że mogę przez
noc za kimś się tak stęsknić. Delikatnie weszłam na łóżko starając się nie
obudzić chłopaka. Pochyliłam się nad nim. Jego ciepły oddech muskał moje usta,
a po krzyżu przebiegł mnie przyjemny dreszcz. Delikatnie pocałowałam wrażliwe
miejsce za uchem sprawdzając reakcję chłopaka, jednak ten ani drgnął.
Przesuwałam się z pocałunkami w kierunku ust, jednak to nie skutkowało.
Fuknęłam zdenerwowana odwracając się od niego. Już miałam schodzić z łóżka, gdy
poczułam jak jego ręce owijają się wokół mojej tali przyciągając do siebie.
Wylądowałam na chłopaku. Uśmiechnęłam się nieśmiało, a on nie czekając na nic
wpił się w moje usta. Przez moje ciało przebiegł przyjemny dreszcz, rozlewając
ciepło po moim organizmie. To była cholerna przyjemność, w której powoli się
zatracałam. Delikatnie wsadziłam palce w jego włosy przyciągając go bliżej
siebie. W podbrzuszu czułam stada motyli, które wręcz eksplodowały roznosząc
przyjemność po moim ciele. Nie wiem ile czasu trwał ten pocałunek. Gdy
oderwaliśmy się od siebie nasze oddechy były płytkie i przyspieszone. Chłopak
powoli otworzył oczy przyglądając mi się dokładnie.
- Dzień dobry – wymruczał poranną
chrypką, która była niesamowicie seksowna. – Mógłbym mieć takie pobudki
codziennie.
- Hej Boo – powiedziałam
składając na jego ustach pocałunek. Delikatnie wyplątałam się z uścisku
chłopaka, co spotkało się z jękiem zawodu. Otworzyłam szafę wyjmując z niej
koszulę, po czym rzuciłam nią w stronę chłopaka.
- Ubieraj się – rzuciłam wesoło
po czym opuściłam pokój.
Oparłam się o drzwi. Serce biło
mi jak oszalałe, a na ustach wciąż czułam jego wargi. Oblizałam je delikatnie
chcąc sprawdzić czy to aby nie był sen.
Odczekałam chwile, starając się
unormować oddech. Kiedy uznałam, że jest w porządku, poprawiłam włosy i zeszłam
na dół. Już od progu słychać było przyjemny dla ucha gwar.
Wszystkie oczy zwróciły się w
moją stronę. Nie przywykłam do takiej uwagi, więc wzruszyłam ramionami,
zajmując wcześniejsze miejsce. Pociągnęłam łyka herbaty, chcąc zachowywać się
swobodnie.
- Co się wszyscy tak patrzycie? –
zaśmiałam się pod nosem, próbując rozładować atmosferę.
- I? – zapytała Pheobe wiercąc
się na swoim miejscu.
- Zaraz zejdzie – poinformowałam
wszystkich, ciesząc się tym, że zajęli się poprzednimi czynnościami.
Usłyszałam skrzypienie schodów
oraz kroki, charakterystyczne dla Louisa. Wstyd się przyznać, ale co ranek
czekałam na moment w którym pojawi się w kuchni i w którym będę mogła go
ponownie zobaczyć, dlatego też po sposobie chodzenia rozpoznawałam już każdego
z chłopaków.
Pheobe zeskoczyła z krzesła, pobiegła
w kierunku schodów, na dole których pojawił się Louis. Dziewczynka wpadła prosto w wyciągnięte
ramion brata. Lou zatrzymał dziewczynkę w uścisku, przyciągając ją do swojej
piersi. Pheobe położyła główkę w zagłębieniu szyi brata, uśmiechając się
szeroko. Serce ścisnęło mi się na ten widok, a w kąciku oka zatańczyła mała
łezka. Widząc jak ją okręca, naszła mnie myśl, że w przyszłości też chciałabym
mieć taką dziewczynkę i wspaniałego ojca, który kochałby swoje córki, tak jak
Louis kocha swoje siostry.
- Lou, Lou – dziewczynka mówiła
szybko, ciągnąc szatyna za rękaw bluzki. – Pamiętasz jak mówiłeś, że weźmiesz
nas na London Eye? – zapytała, wtapiając w niego swoje ślepia oraz uśmiechnęła
się słodko.
- Tak kochanie – odpowiedział,
wchodząc do kuchni.
- Właśnie – podjęła wątek Lottie,
celując w brata widelcem. – Obiecałeś! I nie zapominaj o zakupach, które
również znajdowały się w naszych warunkach.
Louisowi zrzedła mina. Dałabym
sobie rękę uciąć, że właśnie wyobrażał sobie dzień z siostrami, zakupy, których
tak nie cierpiał. Roześmiałam się, dziwnie uradowana tą wizją i ”torturami”,
które na niego czekały.
- Oliwia – jęknął, szukając w
moich oczach pomocy. Uśmiechnął się błagalnie, a ja unikałam jego wzroku, pod
wpływem którego bankowo bym uległa.
- O nie – odpowiedziałam kręcąc
głową. – Nawet o tym nie myśl. NIE, NIE, NIE, nie patrz tak na mnie słyszysz?
- Kurwa – zaklął Lou pod nosem.
- Louisie Williamie Tomlinson!
- Mamo – jęknął. – Mam
dwadzieścia jeden lat. DWADZIEŚCIA JEDEN! Nie jestem już gówniarzem.
- Ale to nie zwalnia cię z
odzywania się jak człowiek – powiedziała Jay, rozładowując atmosferę w kuchni.
Boo Bear ze spuszczoną głową przeszedł
przez kuchnię, wciskając się na miejsce koło mnie. Podniosłam na niego wzrok,
podziwiając jego profil. Poczułam jak jego ręka delikatnie musnęła moją, a po
chwili splótł nasze palce razem. Przez moje ciało przeszedł prąd, a ja
podniosłam na niego szare spojrzenie. Wpatrywał się we mnie tymi lazurowymi
tęczówkami, które mogły zajrzeć do zakamarków mojej duszy. Na twarz wpłynął mi
lekki rumieniec, więc opuściłam głowę wpatrując się z zainteresowaniem w kubek
herbaty. Wzięłam łyka, a letni płyn przyjemnie drażnił moje gardło. Jego ciepły
oddech muskał moje ucho.
- Proszę – usłyszałam jego głos,
a po mojej skórze przebiegły przyjemne ciarki.
- To nie są tanie rzeczy –
szepnęłam.
- Wieczór tylko we dwoje.
- No nie wiem, nie wiem.
Szatyn spojrzał w moje szare
oczy, uśmiechnął się, bo w nich znalazł odpowiedź na swoją propozycję.
Dlatego też pół godziny później stałam
w przedpokoju czekając, aż Lou włoży kurtkę. Razem z Fizzy oraz Lottie ubrałyśmy
Pheobe i Daisy. Tommo wydawał się być szczęśliwy moją obecnością. Może to był
powód, dla którego szczerzył się wokoło, jakby zjadł co najmniej 10 kilo sera
na śniadanie. Cieszył się widocznie, że nie został sam z czwórką ukochanych
sióstr, które najwidoczniej nie zamierzały mu odpuszczać. On chyba naprawdę
sądził, że uda mu się zatrudnić Fizzy i Lottie w pilnowanie bliźniaczek. Nie
chciałam mu tego ułatwiać, więc jak najbardziej obstawiałam za tym, żeby to on
zajął się maluchami.
Louis szedł z przodu z
bliźniaczkami, które ciągnęły go w dwie różne strony. Razem z dziewczynami
szłam tyłu, śmiejąc się z Lou i jego marnych prób okiełznania dziewczynek.
Rozmawiałam z nastolatkami na błahe tematy, kątem oka obserwując szatyna. W
pewnym momencie Daisy puściła rączkę Lou. Rzuciła się biegiem w naszą stronę.
Nie zważając na przechodniów pchała się przez nich, pragnąc jak najszybciej
dostać się do nas. Wtedy jeden facet odepchnął ją od siebie. Daisy z szokiem w
oczach upadła na ziemię, rozglądając się w koło. Wówczas dziewczynka dostrzegła
z oddali rozpędzony samochód i jestem więcej niż pewna, że Lou też to zobaczył.
Tommo puścił się biegiem w jej stronę, ciągnąc za sobą zdezorientowaną Pheobe.
Był za daleko. W ostatnim momencie udało mi się wyciągnąć ją spod kół.
Biedaczka cała się trzęsła, a po jej porcelanowych policzkach spływały gorzkie
łzy.
- Idiota! – krzyknęłam za
facetem. – Patrz kutasie jak łazisz!
Spojrzałam w jej przestraszone
oczy. W tym momencie dobiegł do nas Louis, który patrzył na nas wręcz
przerażonym wzrokiem. Fizz z Lottie stały z boku przyglądając się temu w szoku.
- Daisy! Czyś ty do reszty
zwariowała! Ile razy mówiłem ci, że masz się mnie trzymać? A co jeśli by ci się
coś stało? Masz tego więcej nie robić słyszysz? – darł się Louis. Dziewczynka
schowała twarzyczkę w zagłębieniu mojej szyi i chlipała cicho.
- Nie drzyj się – syknęłam na
chłopaka. Podniósł na mnie rozwścieczone oczy, jakby chcąc zaznaczyć kto tu
rządzi. Nie miałam ochoty na kłótnie z nim, jednak nie dałam też się pokonać.
Na moje usta wpłynął grymas niezadowolenia. Zgromiłam go spojrzeniem. – Nic się
nie stało kochanie – szeptałam do ucha dziewczynki, głaszcząc ją po główce.
- Ale mogło! – powiedział Lou.
- Przestań słyszysz? – wydarłam
się na niego. – To nie jej wina, że jakiś kutas nie umie chodzić po ulicy i nie
patrzy jak łazi.
- Jak mnie nazwałaś szmato? –
usłyszałam z tyłu.
Szloch Daisy wzmógł się, dlatego
mocniej ją przytuliłam. W międzyczasie podniosłam wzrok na faceta. Potem
przeniosłam wzrok na Lou, który przekazał Pheobe Fizzy. Szatyn zacisnął wargi w
wąską linię, zacisnął dłonie tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie. Wiedziałam
co się za chwilę stanie.
- Louis! Louis NIE! Słyszysz? Nie
warto. LOUIS! Proszę cię – błagałam go, jednak on tego nie słyszał.
- Nazywanie jej tak było błędem,
ale popychanie mojej małej siostry było niewybaczalnym błędem. Serio koleś?
Popychać małe dziecko? – zapytał ironicznie wpatrując się w oczy przeciwnika.
Zanim się zorientowałam pięść
Louisa spotkała się z twarzą tego faceta, a on rażony siłą tego ciosu upadł na
ziemię. Krew trysnęła z jego nosa, a w tłumie rozległ się pomruk aprobaty.
Tomlinson jak gdyby nigdy nic
strzepnął dłoń i podszedł do nas. Kucnął przy mnie.
- Nic ci nie jest skarbie? –
zapytał, trącając palcem siostrę. Daisy zwróciła ku niemu swoje zapłakane
ślepia. – Przepraszam, że krzyczałem. Byłem zdenerwowany i zmartwiony. Bałem
się, że mogło ci się coś stać – powiedział, tuląc dziewczynkę do swojej piersi.
- Nic ci nie jest skarbie? –
zwrócił się w moją stronę, bezgłośnie poruszając ustami.
- Nie skarbuj mi tutaj –
odpowiedziałam, wstając.
Byłam na niego zła za to, że tak
nawrzeszczał na biedne dziecko.
- Idziemy? – spytał, jednak
wiedziałam, że był w podłym humorze.
Chłopak wziął Daisy na ręce, a
Pheobe złapał wolną dłonią. Ta pierwsze szepnęła mu coś na ucho, a on
momentalnie ją postawił. Dziewczynka podbiegła do mnie, rzucając mi się na
szyję.
- Dziękuję – szepnęła. Złożyła
mokrego buziaka na moim policzku, po czym uciekła w stronę brata.
- To my idziemy – ogłosiła Fizzy.
- Gdzie?
- Zakupy – odpowiedziała Lottie,
łapiąc mnie pod ramię.
- Co? Chyba nie zamierzacie
zostawić mnie….
- O tak właśnie zamierzamy –
mruknęły kiwając zgodnie głowami. – Bywaj Lou – krzyknęły, ciągnąc mnie w
stronę centrum handlowego.
Tak, zdecydowanie zapowiadało się
miłe popołudnie, bez irytującego Louisa Tominsona włącznie.
Zakupy minęły nam w dobrej
atmosferze. Na wyprzedaży kupiłyśmy wręcz tonę bluzek, spódnic, spodni,
sukienek i innych niepotrzebnych rzeczy, nie przekraczając nawet 500 funtów. To
zdecydowanie było męczące doświadczenie. Po zakupach, z milionem torb w
dłoniach poszłyśmy na zasłużoną kawę. Czas biegł nam szybko na rozmowie. Nie
obyło się bez tematu „mojego i Louisa”, jednak dziewczyny życzyły mi szczęścia,
nie chcąc uwierzyć w to, że Louis to tylko mój przyjaciel. Bo one „wiedziały
swoje” i kibicowały LOLI. Kawa mnie odprężyła, a nim się obejrzałyśmy – trzeba
było wracać. Jay postanowiła jeszcze dzisiaj wrócić do Doncaster, więc o 15
była zbiórka w domu, by dziewczyny mogły dopakować potrzebne rzeczy. Dlatego
śpieszyłyśmy się do domu i wpadłyśmy tam punkt 3.
Jay była tak dobra, że posprzątała
po śniadaniu, a mi kazała usiąść przed telewizorem i oglądnąć coś porządnego.
Nie omieszkałam podziękować kobiecie za jej dobroć. Obie zajęłyśmy miejsca na
kanapie. Włączyłam „Channel 4”, na
którym leciały wiadomości.
- Z ostatniej chwili – powiedziała
prezenterka, uśmiechając się sztucznie. – Jeden z członków
brytyjsko-irlandzkiego zespołu One Direction był widziany w godzinach
popołudniowych na ulicach Londynu. Nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie to,
że piosenkarz uczestniczył w bójce.
Jay spojrzała na mnie pytającym
spojrzeniem, a ja wiedziałam, że będę musiała jej to powiedzieć.
- Byłam świadkiem tego wydarzenia
– opowiadała jakaś kobieta, która zapewne stała w tłumie gapiów. – Mała
dziewczynka wyrwała się z rąk szatyna i biegła pod prąd, prawdopodobnie ku
siostrom. Wtedy ten facet – wskazała na palanta, który odepchnął biedną Daisy –
wepchnął te biedne dziecko pod samochód. Na szczęście na miejscu była
blondynka. Ona wyciągnęła ją praktycznie spod kół. Nie wiem co by się stało,
gdyby nie tak kobieta. Wtedy Louis nie wytrzymał i po usłyszeniu oskarżeń na
blondynkę rozkwasił gębę temu facetowi. To był dopiero cios.
Twarz Jay mówiła wszystko.
Przytuliłam kobietę, zapewniając, że jej córka jest zdrowa i nic jej nie jest.
- Tak więc podsumowując –
powiedziała prezenterka. – Oliwia, przyjaciółka chłopaków z 1D uratowała
siostrę Louisa Tomlinsona. Czy ona przypadkiem nie była podejrzewana o romans z
Niallem? Ale to pytanie zostawiamy już Oliwii.
Zaśmiałam się pod nosem słuchając
tych bredni.
- Więc Niall powiadasz? –
zapytała Jay unosząc brwi.
- Nie powiem jest niczego sobie –
odpowiedziałam, a w odpowiedzi dostałam kuksańca w żebra. – Choć jakbym miała
wybierać to kto wie…
- Oliwia grabisz sobie.
- Oczywiście, że byłby to Louis.
Jakby na zawołanie w drzwiach
pojawił się Tommo, trzymając na rękach uradowane bliźniaczki. Jay skarciła syna
spojrzeniem i porwała w objęcia Daisy, oglądając ją ze wszystkich stron.
Chcąc nie chcąc w końcu przyszedł
czas pożegnania. Podziękowałam im jeszcze z pięć razy za ten magiczny czas.
Bardzo zaprzyjaźniłam się z rodziną Louisa. Z chęcią spędziłabym z nimi jeszcze
trochę czasu. Wyściskałam dziewczynki, obiecując, że szybko je odwiedzę.
Wymieniłam się numerem telefonu z Lottie i Fizzy, bo mnie o to prosiły. Jay
dziękowała mi za uratowanie córeczki, jednak ja nie widziałam w tym nic
wielkiego, bo przecież każdy zrobiłby to na moim miejscu. W momencie, kiedy ich
samochód zniknął za rogiem poczułam ukłucie w sercu i tęsknotę za tą zwariowaną
rodzinką. Przez chwile stałam w progu patrząc na pustą ulicę, dopóki Louis nie
zamknął drzwi, marudząc, że wpuszczam zimno do domu. Westchnęłam, podchodząc do
kanapy. Włączyłam telewizor, a z dysku przenośnego wybrałam film, który
chciałam już dawno obejrzeć. „The Hunger
Games” – słyszałam wiele opinii o tym filmie, jednak chciałam ocenić go
osobiście. Początek zapowiadał się fajnie, jednak najgorsze w tym wszystkim
było to, że nie mogłam skupić się na oglądaniu. Nie, jeśli słyszałam Louisa
krzątającego się po domu. Za każdym razem czułam jego spojrzenie na sobie i
Boże pragnęłam, aby usiadł koło mnie. Chciałam poczuć palący dotyk jego ust na
moich. Wymierzyłam sobie mentalny policzek, jednak na nic on się zdał.
Oglądałam właśnie fragment, gdy Katniss wraz z Peetą siedzieli na dachu budynku
w Kapitolu, kiedy poczułam, że kanapa ugina się pod czyimś ciężarem. Uparcie
wgapiałam się w ekran ignorując jego obecność. Jego ręka oplotła mnie w pasie i
przyciągnęła do siebie. Nie protestowałam, jednak też nie okazywałam zbytniej
radości. Poczułam jego ciepły oddech przy moim uchu.
- Przepraszam – szepnął.
- Louis…
- Cśśś – uciszył mnie, składając
delikatny pocałunek na moich wargach.
Leżałam na kanapie wtulona w
granatową bluzę Lou. Momentami wdychałam jego zapach, który drażnił każdą
komórkę mojego ciała i był lepszy niż niejeden narkotyk. Ziewnęłam sennie
zakrywając usta. Wydarzenia dzisiejszego dnia dały o sobie znać. Zamknęłam
zmęczone oczy, pocierając je delikatnie. Miałam stąd nieziemski widok na jego
twarz. On oglądał z zainteresowaniem film, od czasu do czasu bawiąc się
kosmykiem moich włosów. Mocniej przycisnęłam się do brzucha chłopaka, układając
się w wygodniej, jednak tylko dla mnie, pozycji. Byłam w półśnie – stanie
pomiędzy snem, a rzeczywistością. Rozkoszowałam się obecnością Louisa. W pewnym
momencie poczułam palce Boo bawiące się moimi włosami oraz jego delikatny
pocałunek na moim czole. Westchnęłam, przytulając się mocniej. Nawet jeśli był
to sen, to należał do tych piękniejszych. Ciepły oddech chłopaka muskał moje
ucho. Od razu zrobiło mi się cieplej. Lou odchrząknął cicho, a z wnętrza jego
ust wydobywała się cicha piosenka, która miała pełnić funkcję kołysanki.
„They don’t know how
special you are
They don’t know what you’ve done to my heart
They can say anything they want,
Cause they don’t know us.
They don’t know what we do best
It’s between me and you
Our little secret.
But I wanna tell them
I wanna tell the world
That you’re mine girl”
Uśmiechnęłam się pod nosem, na wpół otwierając powieki.
They don’t know what you’ve done to my heart
They can say anything they want,
Cause they don’t know us.
They don’t know what we do best
It’s between me and you
Our little secret.
But I wanna tell them
I wanna tell the world
That you’re mine girl”
Uśmiechnęłam się pod nosem, na wpół otwierając powieki.
- Boo? – zapytałam.
- Śpij słodko skarbie –
odpowiedział, przytulając mnie do siebie i głaszcząc mnie po ramieniu.
Zasnęłam usypiana jego obecnością,
dotykiem, upojona całym Lou. Miałam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.
Rano do moich uszu doszło głośne
dzwonienie. Poczułam jak coś wbija mi palce w żebro powtarzając moje imię. Ręką
dosięgnęłam do stolika i zrzuciłam z niego telefon licząc na to, że przestanie
dzwonić, Pomyliłam się. Otworzyłam zaspane oczy.
- Mogłabyś wyłączyć ten cholerny
telefon? – powiedział Louis rozdrażnionym głosem.
- Już chwila… Właściwie co ty tu
w ogóle robisz? – zapytałam przyglądając mu się znad przymrużonych powiek.
- Śpię – odpowiedział, odwracając
się tyłem do mnie.
- Nie pozwalaj sobie.
Po chwili Tommy z hukiem wylądował
na podłodze. Momentalnie obudzony podniósł się z niej, obrzucając mnie
wściekłym spojrzeniem. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
W tym czasie podniosłam telefon,
który wciąż dzwonił. W myślach przeklinałam osobę, która zakłóciła spokój w
moim pięknym śnie.
- Tak? - odebrałam, przecierając
zaspane oczy.
- Oli?
- Niall - powiedziałam
uśmiechając się szeroko. – Zwariowałeś ciołku? Budzisz mnie, mało z łóżka nie
zleciałam, a…
- Do usług. Czemu ty masz spać,
skoro ja nie śpię? A tak serio to tęskniłem za tobą.
- Wal się Horan.
- Oli wracam niedługo. Przestań,
już przestań skakać pod sufit słyszysz? Boże…
- Co się stało? - zamaskowałam
ziewanie śmiechem.
- Błagam powiedz, że nie spędziłaś
świat w Londynie!
- Nie spędziłam świat w Londynie.
- Jesteś beznadziejnym kłamcą.
- Powiedział miszcz kłamstwa,
który czerwieni się, gdy kłamie. Tak Niall, jest się czym chwalić.
- Cóż... Nie dzwonię po to, żeby
ci udowodnić, że potrafię wkręcać ludzi.
- No cóż, nie śmiem wątpić, więc
po co dzwonisz mały?
- Tylko nie mały - odpowiada. -
Ja tu na razie jestem wyższy.
- Już przestań prężyć tą pierś.
W odpowiedzi usłyszałam cichy
chichot blondyna.
- Spadaj Waldorf.
- Też cię kocham Horan.
- Więc…
- Do rzeczy.
- Mattchcesięztobąumówić –
powiedział na wdechu.
- Żartujesz prawda?
- Cały czas wydzwania do mnie,
Oliwia błagam zrób coś.
- Nie, nie, nie zgodzę się na to!
- Oli proszę, zrobię co zechcesz
słyszysz? Proszę pójdź z nim na tą pieprzoną randkę. Chce, żeby dał mi spokój.
- To zmień numer.
- Niestety nie dam rady zmienić
telefonów w całym domu, nie zapominaj, że to mój kuzyn.
- Niall, ale je nie mogę.
- Oliwia proszę! Zrób dla mnie tą
jedyną rzeczy… Proszę? Dla mnie? – błagał, a ja oczyma wyobraźni widziałam jego
minę.
- Dobrze Horan, ale tylko ze
względu na to, że jesteś moim przyjacielem. Niech przyjdzie po mnie o 16. Wieczór mam
zajęty, więc niech ruszy dupę.
- Dziękuje, wiem, że się nie
wypłacę, ale urządzę ci takiego sylwestra, że zapamiętasz go do końca życia.
- Nie wątpię.
- Dziękuje, że jesteś.
- I nie mówisz tego tylko
dlatego, że się zgodziłam?
- Nie, kocham cię Waldorf moja
maleńka siostro.
- Wal się.
- Do zobaczenia wkrótce Oli,
jeszcze będziesz krzyczała, że chcesz mnie więcej.
- Jaasne Horan, w twoich snach!
Rozłączyłam się. Zaraz po tym wzięłam poranny prysznic,
zmywając z siebie pozostałości nocy. Już lekko obudzona zeszłam na dół.
Słyszałam krzątaninę Louisa. Wiedziałam, że jest wściekły za pobudkę, bo on kochał spać. Weszłam do kuchni. Boo
Bear robił dla nas śniadanie, jednak po jego minie wiedziałam, że lepiej nie
podchodzić. Mimo wszystko stanęłam za nim i oplotłam go ramionami od tyłu.
Przytuliłam się do jego pleców. Poczułam jak spiął wszystkie mięśnie, jednak po
chwili je rozluźnił. Westchnął przeciągle.
- Spadaj Waldorf – syknął.
- Jak długo będziesz się gniewał?
– zapytałam, przewracając oczami.
Zajęłam miejsce przy stole, a
szatyn szurnął talerzem przez połowę stołu. Zmroziłam go spojrzeniem, a on
wzruszył ramionami. Usiadł pośrodku stołu, nawet na mnie nie spoglądając.
- Lou – szepnęłam, muskając
oddechem jego szyję. Chłopak niemal momentalnie odskoczył. – Jesteś pewny, że
chcesz się gniewać? – zapytałam.
Tommy zacisnął mocniej wargi. Pokręciłam
głową ze śmiechem. Zajęłam się jedzeniem. Spojrzałam na Louisa. Wpatrywał się w
punkt za oknem, jednak wiedziałam, że spogląda na mnie kątem oka. Wzięłam łyka
picia, po czym oblizałam usta. Tommy zacisnął usta w wąską linię. O tak
Tomlinson, zabawa trwa. Niby to przez pomyłkę upuściłam widelec. Obydwoje
rzuciliśmy się do tego, aby go podnieść. Nasze palce się spotkały. Boo
przysunął się do mnie, a ja zrobiłam to samo. Delikatnie przygryzłam płatek
jego ucha, co spotkało się z cichym jękiem zadowolenia. Po chwili odsunęłam
się, a on spojrzał na mnie spod byka. Położyłam dłoń na jego kolanie.
Delikatnie posuwałam się dalej, a wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie.
- Oliwia – syknął.
- Słucham? – zapytałam,
przesuwając rękę wyżej.
- Zabierz. Te. Ręce.
Dobrze wiedział, że tego nie
zrobię. Przesunęłam ją jeszcze wyżej. Louis momentalnie wstał. Krzesło
poleciało z hukiem na ziemię. Wyszedł, odprowadzany moim śmiechem. Jeszcze
długi dzień przed nami.
Mimo wszystko czułam ogromne
wyrzuty sumienia z tego powodu, że nie powiedziałam mu o spotkaniu z Mattem, na
które naprawdę nie chciałam iść.
Wróciłam do pokoju. Nawet nie
liczyłam na jakiekolwiek towarzystwo szatyna. Przynajmniej nie do południa. Bałam
się reakcji Louisa na tę pseudo ”randkę”.
Czas, który pozostał mi do
spotkania spędziłam na pisaniu pracy magisterskiej. Przed 16 ubrałam się w moje
ulubione spodnie ombre i zwykłą koszulę w granatową kratkę. Usłyszałam dzwonek
do drzwi. Wyszłam z pokoju oraz zeszłam po schodach.
- Poczekaj chwilę – powiedział Louis,
trzaskając drzwiami. – Co to ma znaczyć?
- Co?
- Co on tu robi?
- Lou to nie tak jak myślisz –
powiedziałam.
- Ty sobie ze mnie kpisz prawda?
- Lou…
- Jaki ja byłem głupi…
Podeszłam do niego. Złapałam jego
twarz w obie ręce, jednak mi się wyrwał.
- Idź.
- Boo wiesz, że…
- Powiedziałem idź! – krzyknął,
wchodząc do kuchni i trzaskając drzwiami.
Ubrałam płaszcz. Rzuciłam smutne
spojrzenie w kierunku kuchni, po czym wyszłam zamykając drzwi wejściowe.
- Hey – przywitał się Matt.
Wystawił w moim kierunku ramię.
- Cześć –syknęłam, omijając go. –
Gdzie idziemy?
- Na spacer, nie zajmę ci wiele
czasu.
Na początku było bardzo
niezręcznie. Szliśmy obok siebie, praktycznie nie rozmawiając. Po chwili
chłopak rozładował atmosferę swoimi żartami, jednak moją głowę zaprzątał Louis.
Porównywałam Matta do Boo i ten drugi zdecydowanie wygrywał w tym zestawieniu.
W parku Matthew zwolnił. Usiadł
na ławce ciągnąc mnie za sobą.
- Wiesz – zaczął. – Nie wiem jak
ci o tym powiedzieć…
- Prosto.
- Zawsze mi się podobałaś. I tak
myślałem… Myślę, że mogłoby coś z tego wyjść.
- Nie, zapomnij. Matt jesteś miłym chłopakiem, jednak
sądzę, że to nie to.
Jednak on mnie nie słuchał,
widziałam to w jego oczach. Złapał moją twarz w dłonie i przyciągnął do siebie.
Próbowałam się wyrwać, jednak trzymał mnie w żelaznym uścisku. Jego mokre usta
dotknęły moich. Czułam się jakby całował mnie jakiś ślimak. Ugryzłam go w
język, po czym po prostu uciekłam. Po mojej twarzy spływały łzy, a ja wyłącznie
pragnęłam, żeby znaleźć się w bezpiecznych ramionach Lou. Wpadłam do domu.
Histeryzowałam. Od razu przypomniały mi się wspomnienia związane z Joe. Tommy
zszedł po schodach.
- Louis – szepnęłam, targana
szlochem.
- Czego chcesz?
- Pocałował mnie Lou… Ja…
Przepraszam, ja…
- To są jakieś pieprzone żarty!
Kurwa! Co ja sobie myślałem! – krzyczał, a ja płakałam coraz bardziej. –
Wybieraj! Ja czy on?
- Lou… - szepnęłam.
- Wiedziałem! – odskoczył ode
mnie.
Wpadł na ścianę. Zdenerwowany
zrzucił wszystko co znajdowało się na pobliskim stoliku. Szklana waza upadła na
podłogę, roztrzaskując się w drobny mak. Wyszedł trzaskając drzwiami. Czułam
się jak robot, z którego zostało wyssane życie. Automatycznie poszłam do kuchni
i sprzątnęłam powstały tu bałagan. Potem poszłam do swojego pokoju. Zwinęłam
się na łóżku. Płakałam, jednak niedługo po tym skończyły mi się łzy. Gdzieś w
oddali dzwonił mój telefon. Nie miałam siły odebrać. Chciałam porozmawiać z
Niallem, bo on zawsze wiedział co powinnam zrobić, ale nie mogłam do niego
zadzwonić. Nikt nie powinien wiedzieć, że między mną a Lou jest coś… Było,
dopóki tego nie spieprzyłam. Nicość wciągała mnie do swojej otchłani.
Dryfowałam w karuzeli mojej rozpaczy. Nie wiem ile czasu minęło. Próbowałam
spać, zapomnieć o tym dniu, marząc o tym, by obudzić się w ramionach Lou.
Chciałam, żeby to był koszmar, jednak cieniutki głosik w mojej głowie
podpowiadał mi, że to rzeczywistość, że to moje życie.
Ze stanu odrętwienia wyrwało mnie
skrzypnięcie drzwi wejściowych. Poderwałam się z łóżka. Pobiegłam na korytarz.
Zobaczyłam jak Louis praktycznie wtacza się do domu. Tańczył w przedpokoju
próbując zdjąć kurtkę. Westchnęłam. Nienawidziłam pijanych osób. Na moich dłoniach
pojawiła się gęsia skórka, a po moim ciele przeleciał zimny dreszcz. Tommo
zrobił krok na przód, jednak zaplątał się w swoje vansy. Gdyby nie ściana, już
dawno leżałby na ziemi. Praktycznie wtaczał się po schodach.
- Lou jesteś pijany. CO ja mówię!
Zalany w trzy dupy.
- I so stefo? Maf s tym jakiś
pfroblem?
- Tak, mam Lou… - szepnęłam i
przejechałam dłonią po twarzy.
- Daaaj mi
sfienty spfokój. Iśśś piepszyś się z Metju.
Spojrzałam w jego oczy. Po mojej
twarzy przemknął grymas bólu. Po prostu obróciłam się od niego i wróciłam do
pokoju. Teraz żałowałam, że z niego wyszłam. Bolało, to tak cholernie bolało.
Byłam wyczerpana. Dopiero koło
czwartej udało mi się zasnąć. Wcześniej chwilę smsowałam z Niallerem. Rano
wyglądałam jak śmierć. Roztrzepane włosy sterczały w każdym kierunku. Oczy miałam
podkrążone od ciągłego płaczu. Prysznic odrobinę pomógł, jednak mimo wszystko nie
wyglądałam najlepiej.
Zeszłam na dół. Szatyn, jak co
ranek, krzątał się w kuchni.
- Boo – powiedziałam, stając w
progu. – Możemy pogadać?
- Nie mamy o czym – syknął,
krojąc pomidora.
- To nie tak. Niall mnie poprosił.
- Jesteśmy wolnymi ludźmi, robimy
co chcemy, spotykamy się z kim chcemy.
- Lou…
- Dlaczego on? Dlaczego pośród
ośmiu milionów mieszkańców tego miasta to musi być on?
- Boo…
- Oliwia, ty tego nie kumasz? To
zabija mnie od środka, jego widok czekającego na ciebie. Śmiejącego się.
Całującego cię. Miałem ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z jego twarzy. Ja
nienawidzę siebie za to.
- Jesteś zazdrosny.
- I co z tego? – wybuchnął niepohamowanym
śmiechem.
- Nie masz o co.
- O ciebie Oli, nawet nie wiesz…
- powiedział.
- Nie wiem czego?
- Nieważne – odpowiedział,
wychodząc z pokoju i machając ręką.
Westchnęłam. Próbowałam zjeść
kanapkę, jednak nie mogłam nic przełknąć. Musiałam wiedzieć czy to wszystko
skończone. Poszłam do salonu. Lou siedział na kanapie, oglądając telewizor.
Stanęłam za nim i przytuliłam się do jego pleców. Chłopak zadrżał pod wpływem
mojego dotyku.
- Kocham cię – szepnęłam mu na
ucho, po czym odeszłam w kierunku schodów.
- CO POWIEDZIAŁAŚ? – zapytał,
momentalnie się odwracając.
- Kocham cię Boo Bear –
uśmiechnęłam się do niego, po czym zniknęłam na schodach.
-----------------------------------------
Wielki powrót CO. Więc zaczynając od początku. Tak strasznie przepraszam. Notka miała pojawić się na początku lutego. Miałam ją praktycznie napisaną, jednak spalił mi się komputer. Przebolałam to. Zaczęłam pisać ją od nowa na drugim komputerze. Po tygodniu spalił mi się drugi komputer. Nie chciałam się zniechęcać, jednak zabijało mnie to, że muszę pisać to od nowa. Kompy poszły do naprawy, a ja czekałam. Zupełnie niepotrzebnie, bo jak na razie nie odzyskałam żadnych danych. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność.
Teraz pytanie do Was. Jestem w kropce. Nie mam pojęcia, czy powinnam dalej prowadzić Moments. Oczywiście mam kilka pomysłów w zanadrzu i powrót kilku starych bohaterów. Dajcie znać co myślicie.
Plus zapraszam was na mojego nowego bloga --> Our Little Secret <-- Część z was już tam jest, jednak zapraszam wszystkich pozostałych. Mam jedynie nadzieję, że tamta historia wciągnie was tak samo, jak wciągnęło Was Moments.
Rozdział dedykowany tym, którzy są przy mnie. Dla wiernych czytelników, którzy cieszą się z nowej notki i są przy mnie mimo nieobecności. Bez was nie byłoby tego bloga. Dziękuje wam za to i za te trzydzieści komentarzy pod ostatnią notką.
Dziękuje jeszcze raz.
Bez Was MOMENTS by nie istniało.
Wasza
dead_golldfish